Globalna wioska i wirtualna ulica

Kategorie Social media

Na 21 lipca 2017 roku przypadła 106. Rocznica urodzin Herberta Marshalla McLuhana. Na tę okazję Google przygotowało Doodle’a. I komu jak komu, ale McLuhanowi taka wzmianka o globalnym zasięgu się należy. Wszak to on ukuł definicję globalnej wioski. I ja wiem, że przy okazji tego Doodle’a czytaliście o tym 25 razy, ale fakt pozostaje faktem, to foresight najwyższych lotów. Powstanie internetu wieścili również m.in. Lem czy Asimov, ale z ich strony były to przewidywania na potrzeby literatury SF, McLuhan stworzył kawał konkretnej teorii.

Wioska naprawdę globalna

O tym, że świat jest globalną wioską słyszymy na co dzień (choć, oczywiście, nie codziennie) od kilkunastu dobrych lat. Jednak dopiero dziś obserwujemy ją w całej okazałości, w pełnej krasie. Informacje z drugiego końca świata nie są dostępne „od razu”, czyli w wieczornym wydaniu wiadomości telewizyjnych, lecz od razu, czyli w czasie rzeczywistym. Streamingi live odbieramy siedząc w pracy, jadąc tramwajem, czy w środku nocy we własnym łóżku, jeśli ktoś obudził nas SMSem o treści „Zobacz, co się dzieje w Paryżu!”, albo „Zobacz, co się dzieje w Stambule!”. Produkty z Chin czy z USA zamówione przez internet docierają do Polski w ciągu kilkunastu dni roboczych. Na rozmowę telefoniczną z ciotką z Australii nie umawiamy się tydzień wcześniej, bo trzeba zadzwonić ze specjalnej budki, a szanownej może akurat nie być w domu. Sprawdzamy tylko, czy godzina u niej jest odpowiednia i – pyk! – przez Skype. Jak odbierze, to fajnie, jak nie, to oddzwoni.

Równoległe rzeczywistości

Jednak o charakterze każdej miejscowości: miasta czy wioski, także tej globalnej, stanowi zamieszkująca ją społeczność. Myślę, że w tym miejscu pojęcie stworzone przez McLuhana możemy zawęzić do internetu, bo to dzięki niemu globalna wioska jest prawdziwie globalna. Oczywiście, nie będę tu pisać o „internautach”, bo nie jest to już żadna społeczność. Dziś każdy (ok, większość znanych mi osób, ale o tym, że globalna wioska nie obejmuje każdej poszczególnej chatynki stojącej w haitańskiej dżungli jeszcze porozmawiamy) jest „internautą”. Dzięki temu, że ludzie dzielą się ze sobą rozmaitymi treściami, wiemy, jak wygląda życie w innych miejscach naszej planety. Co oni tam jedzą, jak się przemieszczają, jakie mają pomysły na życie. I możemy część z tych pomysłów wcielić w nasze. Ugotować sobie coś orientalnego, kupić takie okulary, jak ma ten gość od „Gangam Style”, czy przeczytać książkę, którą ostatnio czytał ostatnio Barack Obama. 3,5 miliarda ludzi dzieli się tym, co ich kręci, co ich interesuje, co ich trapi, co ich zdaniem warte jest uwagi. W różnej formie: artykułów, grafik, zdjęć, wideo. Inna rzecz, że pewnie ponad 90 proc. tego wszystkiego to bezwartościowy szum. Ale to temat na zupełnie inny felieton. Bo cały czas dążę do tego, że najlepszym przykładem na to, iż globalna wioska ma pełnoprawnych obywateli, znanych z imienia i nazwiska, możliwych do zidentyfikowania i odnalezienia, są platformy społecznościowe. Wraz z ich pojawieniem się, ulice naszej globalnej, a ściślej – internetowej – wioski ożyły. Pojawiający się na nich przechodnie wykrzykują hasła, domagają się swoich praw, świętują, wymieniają opiniami, handlują ze sobą. Wirtualna ulica żyje życiem równoległym do tej rzeczywistej. Bo tak naprawdę to ta sama ulica. Wszak medium jest przedłużeniem używającego go człowieka, prawda, Panie McLuhan? Dzięki temu dziś każdy z nas jest obywatelem świata.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *